Windmill 2018
W ostatni weekend nasza drużyna zaliczyła bardzo udany debiut na największym europejskim turnieju,
Windmillu, odbywającym się każdego czerwca nieprzerwanie od 2004 roku w Amsterdamie. Turniej
rozgrywany jest w trzech dywizjach: mixed (mieszanej – w której kobiety grają razem z mężczyznami),
open (otwartej dla wszystkich, choć praktyka pokazuje, że jest to męska dywizja) i women, czyli dywizji
kobiet. My zagrałyśmy właśnie w tej ostatniej i był to pierwszy raz Troubles w Amsterdamie.
Zacznijmy od kwalifikacji – Windmill gości 16 drużyn żeńskich, 24 męskich i 40 mixedowych – pozornie
może wydawać się, że każdy, kto zechce zagrać na tym szczycącym się kilkunastoletnią tradycją turnieju,
znajdzie się na liście zakwalifikowanych. Ale to nie takie proste – na 3 dni grania na 20 boiskach chętne
są drużyny z całego świata. Tylko w tym roku mogliśmy podziwiać styl gry drużyn z Izraela, Meksyku,
Stanów Zjednoczonych a nawet mixedowej reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Aby
dołączyć do tego elitarnego grona musiałyśmy wypełnić zgłoszenie, w którym opisywałyśmy nasze
mocne strony, osiągnięcia i windmillowe cele. Z pewnością mocną kartą przetargową były nasze wysokie
lokaty z poprzednich turniejów – wielokrotne mistrzostwo Polski czy 4. oraz 7. miejsce na Klubowych
Mistrzostwach Europy. Warto wspomnieć, że Windmill to nie tylko potężna dawka ultimate, ale też masa
zabawy – by wymienić tylko czekające na nas wieczorami karaoke, skarpetkowe zapasy (nie pytajcie!),
imprezki czy zabawy integrujące całą turniejową społeczność. Obiecałyśmy wobec tego równie godnie co
na murawie reprezentować naszą drużynę na parkiecie.
Na kilka miesięcy przed turniejem dostałyśmy oficjalne potwierdzenie przyjęcia naszego zgłoszenia, a po
kilku tygodniach pocztą przyszła bardzo miła przesyłka.
Ruszyły więc przygotowania dowyjazdu – treningi, bookowanie samolotów, ogarnianie namiotów… I tak o to pierwsze z nas postawiły
nogę na holenderskiej ziemi w czwartek 21. czerwca. Przywitał nas mocny wiatr, który spowodował
opóźnienia w lotach. Wiedziałyśmy, że wiatr jest czynnikiem odgrywającym niebagatelną rolę na boisku
– na szczęście byłyśmy na to przygotowane dzięki zgrupowaniom nakierunkowanym na oswajanie się z
wietrzną grą.
A taka czekała na nas od samego początku, czyli od piątku. Pobudka przed 8, śniadanko i cztery
półtoragodzinne mecze w perspektywie. Turniej rozgrywany był w systemie szwajcarskim – w jego
pierwszej fazie czekało nas 5 meczy, 4 z nich właśnie w piątek. Pierwsze starcie z Atletico, aktualnymi
mistrzyniami Europy. Do tego spotkania podeszłyśmy pewne siebie; do połowy spotkania prowadziłyśmy
8:4 – wynik ten mocno zmotywował przeciwniczki i ostatecznie dziewczyny z Finlandii zwyciężyły
wynikiem 14:12 – mimo porażki traktujemy ten wynik jako sukces i zachętę do dalszej pracy nad sobą –
w końcu do ostatniej chwili Finki nie mogły być pewne swojego zwycięstwa. W kolejnym spotkaniu
szybko zaczęłyśmy prowadzić, a brytyjska drużyna Chaos miała spory problem by przejść nasz defence –
mecz skończyłyśmy przed czasem wynikiem 15:3. Zawodniczki z Chaos nagrodziły naszą kapitankę, Olę
Dyśko nagrodą MVP, choć na wyróżnienie zasługuje również gra naszej najmłodszej koleżanki, Zosi Bejm.
Kolejne zwycięstwo tego dnia przyszło w 3. meczu rozgrywanym przeciwko Gravity z Dublina –
spotkanie to rozegrałyśmy na boisku z transmisją na żywo – nie martwcie się, jeśli ją przegapiliście, bo
ten jak i wiele innych meczy wciąż można obejrzeć na youtubie (https://www.youtube.com/watch?
v=arwr6gsRECs). Aby zaspokoić waszą ciekawość od razu zdradzę, że odniosłyśmy zwycięstwo z
wynikiem 15:9. Na zakończenie dnia pozostało nam zmierzyć się z mistrzyniami Europy z 2016 roku,
szwajcarską ekipą FABulous. Mecz był zacięty, w pewnym momencie przeciwniczki prowadziły 3
punktami – zmotywowałyśmy i się i ostro do gry wzięła się nasza linia defensywna: kilka breaków i
ostatecznie nasze zwycięstwo 15:14.
Był to długi, męczący, pełen emocji dzień i mimo że spod prysznica wyszłyśmy dopiero o 22:30,
byłyśmy szczęśliwe i żądne kolejnych zwycięstw. W wielkim cyrkowym namiocie, który stanowi
centrum (pozaultimate’owego) życia turniejowego ustawione są telewizory wyświetlające informacje o
wynikach, nadchodzących meczach i seedingu – miło było zobaczyć siebie na 3. miejscu w dywizji
women.
Należy w tym miejscu pochwalić organizatorów Windmilla za wypracowane przez lata rozwiązania –
przerwy pomiędzy meczami są wystarczające, by coś przekąsić i odrobinę odpocząć, ale nie na tyle
długie, by, jak to czasem bywa na niektórych turniejach, zapaść w głęboki sen. Ten, w pełni zasłużony,
przyszedł do nas w namiotach.
W sobotę znów pobudka przed ósmą i rozgrzewka na ostatnią rundę swissa – spotkanie z faworytkami
turnieju, francuskim zespołem YAKA, który do tej pory nie zaliczył żadnej przegranej. Aby oddać
należycie powagę sytuacji zaznaczę, że YAKA na zeszłorocznych Mistrzostwach Europy zajęła 3.
miejsce. Mecz nie zaczął się dla nas optymistycznie – przegrywałyśmy 2:0, ale nie poddawszy się
nadrobiłyśmy stratę i wyszłyśmy na prowadzenie. Różne strategie i mocna presja w defence a także
praktycznie bezbłędny offence pozwolił nam na zrobienie 5 breaków pod rząd. Terminem tym – poza
oddaniem rzutu na zamkniętą – określa się zdobycie punktu po rozpoczęciu go w obronie. Oznacza to, że
drużyna atakująca straciła dysk, a my po przejściu do ataku wykorzystałyśmy sytuację jak należy. Nasze
skupienie poskutkowalo zwycięstwem z 4-punktową przewagą, 15:11. Yaka była liderką seedu, a jej
przegrana korzystnie wpłynęła na nasze położenie w tabeli.
W ćwierćfinale przyszło nam ponownie zmierzyć się z Gravity. Dziewczyny wyciągnęły wnioski z
poprzedniego spotkania i postawiły nam zdecydowanie trudniejsze warunki. Drużyna Irlandek wciąż
wystawiała swoje najlepsze zawodniczki, co niestety skończyło się drastycznym przemęczeniem – część
z nich nie wytrzymała tego starcia kondycyjnie, czego nie można było powiedzieć o nas grających równo
całym składem. Zwycięstwo dało nam awans do półfinału, w którym czekały na nas zawodniczki
Atletico. Dziewczyny grały mocno od samego początku i zdobyły kilkupunktową przewagę. Udało nam
się w pewnym momencie podciągnąć wynik, ale było to za mało i przegrałyśmy 15:13.
Tego wieczora mecze skończyłyśmy wcześniej, był więc czas na to, by spokojnie wziąć prysznic i zjeść
kolację – a ta serwowana jest w kilku wariantach: do wyboru kuchnia włoska, arabska, indyjska… Miły
akcent na koniec dnia. Niestety, niewielu z nas starczyło sił na tańce, choć te kilka zawodniczek z
Troubles, które dotarły na imprezę potupało nóżką w imieniu całej drużyny.
Tak o to nastała niedziela, która jest dniem rozgrywania meczy o miejsce. Nam przyszło znów zmierzyć
się z YAKĄ w grze o brąz. Od początku miałyśmy sporo problemów i nie stanowiłyśmy dla naszych
przeciwniczek wyzwania – do połowy meczu dobrnęłyśmy z wyjątkowo niezadowalającym wynikiem
8:3. Po half-time zresetowałyśmy nasze głowy i stanęłyśmy znów do walki – postawiłyśmy naszą
wypracowaną na wielu turniejach zonę, z którą dziewczyny z Yaki miały problem, co doprowadziło do
emocjonującego momentu remisu 14:14. W rozstrzygającym punkcie Ola Dyśko zrobiła spektakularny
layout w defence, niestety zaraz po nim nastąpiła strata i Francuzki wygrały. Były to niezwykle
emocjonujące chwile i pomimo apetytu na podium nie uważałyśmy zajęcia 4. miejsca jako porażki. Jak
wspomniałam na początku, był to nasz pierwszy raz na tym największym na naszym kontynencie turnieju
i myślę – jak i z pewnością większość drużyny – że stanęłyśmy na wysokości zadania wygrywając z
niektórymi i stanowiąc zagrożenie dla pozostałych top europejskich drużyn. Z pewnością będziemy
chciały wrócić do Holandii po wyższą lokatę.
Ewa „Jesiu” Jesionek
konsultacja: Grażyna Chlebicka